poniedziałek, 6 lipca 2020

7. Unboxing długo wyczekiwanej paczki

Hejka. W piątek (taak, mam lekki poślizg z postem) przyszła do mnie naprawdę długo wyczekiwana paczka. To, co się w niej znajdowało... Jedno z moich najśmielszych modelowych marzeń. Powiem tak - nie wierzyłam, że kiedykolwiek to zdobędę. Ale, jak widać, warto mieć marzenia. Bo czasami, przez przypadek, mogą się spełnić. Dlatego, drodzy Czytelnicy, uważajcie, o czym marzycie 😂


Jak widać, koperta trochę pognieciona. Bałam się, że zawartość nie będzie cała.


Otwieramy... Już w tym momencie kipiałam z niepokoju.


Póki co, w środku widać tylko reklamówkę... Niepewnie włożyłam rękę do środka. Serce biło mi jak młotek.


Ostrożnie i delikatnie wyplątałam z folii bąbelkowej pierwszą zdobycz.

Schleich, klacz haflinger z 2005 roku.

Posiada naprawdę niewielkie otarcia (i dziwną, jakby wypaloną kreskę na lewej przedniej nodze), zważywszy na rok produkcji. Otrzymała u mnie imię Lawenda.


Po kolejnym włożeniu ręki, ukazało mi się...

Schleich, źrebię haflinger leżące z 2004 roku.

Śliczne maleństwo, ma co prawda trochę więcej otarć niż mamusia (w dodatku w wyrzeźbionej sierści w ogonku kryło się coś fioletowego, co dzięki mojej interwencji już w 89% jest niewidoczne) i na prostym stole leży z przednimi nóżkami w górze, ale to jedynie pokazuje, że miała swoją historię. Nazwałam ją Lily (od Lili's Stable, gdzie po raz pierwszy zobaczyłam ją na nagłówku. Żałuję, że ten wspaniały blog został już usunięty. Autorka miała taki "ciepły" styl pisania. Czytając, miało się wrażenie, że rozmawia się z najlepszą przyjaciółką).


I... Mój faworyt.

Schleich, wałach haflinger z 2003 roku.

Jedno słowo: cudo. To właśnie na niego nie mogłam się doczekać. Ma tylko delikatne otarcia na kopytach (wiadomo, od stania przez 17 lat) i na pyszczku, prawdopodobnie od zakładania ogłowia. Tak na marginesie, byłam mile zaskoczona, kiedy dowiedziałam się, że jest z mojego rocznika. Od razu wiedziałam, że zostanie Luckiem (właściwie Lucjanem, ale cśśś...). Kto oglądał dawniej "M jak miłość" ten pewnie kojarzy śp. Witolda Pyrkosza, który grał Pana Lucjana. Mam sentyment do tej postaci, uwielbiałam tego aktora jako kilkulatka. Zawsze kojarzył mi się z takim stereotypowym dziadkiem. A ten konik niesie w sobie takie ciepło dzieciństwa. Normalnie człowiek się rozczula, jak na niego patrzy.

Stare, Schleich'owe haflingerki idealnie oddają to, co kocham w tej rasie (jeśli ktoś nie wie, to moja wymarzona, wyśniona, ukochana rasa). Nieco masywny, kucykowaty wygląd (chociaż z tego, co mi wiadomo, są klasyfikowane raczej jako niskie konie), bujne grzywy i ogony, oraz charakterystyczna maść, która nie jest tak jednolita jak u nowszych modeli. A wspominając już o nowszych modelach... Nowe haflingery przypominają bardziej lekkie, sportowe kuce ze sporą domieszką araba, niż górskie koniki juczne. W dodatku stare modele są sporo niższe od Vasila czy Szafira, ale ich dokładny opis pojawi się w innym poście.


Podsumowując, jestem niesamowicie zadowolona z tego, co udało mi się zdobyć. Nie przedłużając już, żegnam się z Wami.

Pa,
Wasza Riley

2 komentarze:

Każdy komentarz (nawet niezbyt pozytywny) zachęca mnie do dalszego pisania. Za każdy serdecznie dziękuję! :)