wtorek, 7 maja 2024

31. Nowi pracownicy stajni

Hej. Nasza kadra ostatnio się rozrosła, dlatego z przyjemnością przedstawię Wam nowych pracowników naszej stajni.


1. Adeline Apprivoiser (2006 r.) - pani weterynarz. Zawsze wszędzie jej pełno, działa szybko i zdecydowanie. W wolnym czasie zwiedza okoliczne kawiarnie.
2. Anita Johansson (2009 r.) - jest dziennikarką, ale dorabia u nas jako instruktor. Mama Klary, jednej z naszych uczennic. Najlepiej nie podchodzić do niej przed godziną 12. Lub przed dużym kubkiem mocnej kawy. 
3. Amelia Strawberrychocolate (2008 r.) - pomoc stajenna. Zawsze bierze pod opiekę młodych kursantów i nowe konie. Przyjacielska i pomocna, ma dobre podejście do dzieci. Nie rozstaje się ze swoim zestawem szczotek.
4. Christian Rosewood (2008 r.) - młody instruktor jazdy konnej. Ma 24 lata. Kochają się w nim wszystkie kursantki, ale on zdaje się tego nie zauważać, zbyt zajęty swoimi ukochanymi kucykami szetlandzkimi, które uczy cyrkowych sztuczek. Dobry i wrażliwy chłopak.

Jakoś tak się złożyło, że wszystkim kobietom nadałam imiona na "a". Nie planowałam tego xD Imię i nazwisko Amelii wzięło się od czekolady, po którą latałam do Groszka, jak byłam dzieckiem. Pewnie kojarzycie czekoladę Amelię? Jej malowanie skojarzyło mi się z tą czekoladą truskawkową z jasnoróżowym nadzieniem. Opiekunka do koni, w przeciwieństwie do nowszych wersji, ma szczotki w rękach na stałe. Nie da się ich zdjąć. Przynajmniej ich nie zgubię 🤣 Podobnie kobieta z wiadrem - jest z nim nierozerwalnie złączona. Instruktor powinien trzymać bacik, ale go nie mam. Weterynarz wygląda, jakby urwała się z safari - ta opalenizna, krótki brązowy strój pod kitlem i buty trapery dają mi vibe Jumanji.

Po tym krótkim opisie miałam się już z Wami żegnać, ale stwierdziłam, że w ramach ciekawostki dodam, że elektrośmieć z poprzedniego posta okazał się w pełni sprawnym tabletem graficznym. Tylko rysik klei się od utleniającej się gumy, ale postaram się coś z tym zrobić.
 

Dzisiaj tak na szybko, bo nie miałam czasu.
Do następnego,
Riley

wtorek, 30 kwietnia 2024

30. Gdzie była Riley, jak jej nie było?

Witajcie po niemal dwuletniej przerwie... Niewiele mam na swoje usprawiedliwienie, ale postaram się wszystko wyjaśnić. Straciłam chęć do zajmowania się konikami od czasu, kiedy w przykrych okolicznościach straciłam całą swoją kolekcję. Teraz staram się ją odbudować. Przez ten incydent niemal nie mogłam patrzeć na modele. Wiarę przywrócił mi dopiero kaleki rycerz, ale to opowieść na inną historię. Może po prostu stoi za tym wszystkim też fakt, że... Dorosłam? Tak, w maju kończę 21 lat. A ten blog w czerwcu 10. Dziesięć lat pisania o plastikowych konikach. Dziesięć lat zbierania, tak naprawdę, czego? Zabawek? Figurek? Modeli...?

Cóż, gna mnie niespokojny duch. Raz jestem tu, raz jestem tam, nigdy nigdzie nie zostaję na dłużej. Mam chłopaka w Bydgoszczy, obecnie mieszkam w okolicach Krakowa. Co miesiąc któreś z nas przyjeżdża. Moje koniki wiecznie są w pudłach. Podróżują ze mną. Ledwie je wypakuję, a już wracają do kartonu. Może kiedyś dostaną własną półkę na stałe, kto wie.

Czym obecnie się zajmuję? Można powiedzieć, że jestem nianią do dzieci. Profesjonalizmu powinien dodać mi fakt, że wynajęli mnie moi własni rodzice. W wolnym czasie grzebię w elektronice. Tak, jestem dziewczyną nerdem. Wymiana dysku, przeinstalowanie systemu, przyspieszenie starego komputera, aktualizacja sterowników, przeróbka PS3, przywracanie życia elektrośmieciom? Tak, to ja. Przynajmniej w wypadku buntu maszyn będę miała swoich zwolenników. Głównie siedzę w laptopach. Często bawię się grafiką komputerową, stąd też po weekendzie majowym trafi do mnie tablet graficzny - elektrośmieć za zawrotną kwotę 10 złotych. Zobaczymy, czy działa i co da się z nim zrobić. Ostatnio stworzyłam sobie nowe ikonki do gry Starshine Legacy. Oprócz tego, co jakiś czas próbuję z szydełkowaniem. Efekty jeszcze są mizerne, więc nieprędko trafią na bloga. Mam w planach wydzierganie derki na któregoś Schleicha. Gram na gitarze elektrycznej, lubię gotować. Wreszcie kupiłam aparat fotograficzny - ale nie jakiś zwyczajny. Staruszek, który należał do mojego dziadka i uwieczniał najważniejsze chwile w moim życiu. Po prostu nie mogłam pozwolić, żeby trafił w obce ręce... Nie wiem, kiedy dokupię do niego kabel, żeby zgrywać zdjęcia na laptopa, więc na razie musicie zadowolić się tymi z telefonu.

Nikon D3000

Nikon D3100

Przepracowałam rok w stajni i, powiem szczerze, był to najlepszy rok mojego życia. Wstawałam codziennie rano o 5, o 6 już byłam w stajni i karmiłam konie, o 13 wracałam i leciałam do drugiej pracy, niezwiązanej z końmi. Miałam pod opieką kilkanaście sztuk, co dla osoby, której wcześniej nie dawano nawet szczotki do ręki, było dużym wyzwaniem. Nie wszystkie były oswojone z człowiekiem. Największym sentymentem darzyłam tarancika (wołali też na niego Tarant, ciężko mi stwierdzić, czy był bezimienny i nazywali go maścią, czy nadano mu takie imię). Choć bał się człowieka, zawsze rżał na mój widok. Prawdopodobnie dlatego, że kojarzyłam mu się z jedzeniem 🤣 Na początku uciekał od ręki próbującej go pogłaskać, ale moje usilne próby przyniosły jakiś efekt - czasami łaskawie na to pozwalał. Jeździłam na pięknej klaczy małopolskiej w starym typie, jeszcze z paleniami na zadzie. Jedyny duży koń, którego się nie bałam... Zawsze złościłam się, że w innych stajniach dawano mi koniki polskie i hucuły, jak jakiemuś dzieciakowi (z racji na mój niski wzrost), marzyłam o jeździe i opiece nad "dużym" koniem, takim powyżej 145 cm xd No cóż, teraz jestem team kucyki szetlandzkie. Zdecydowanie. Przy nich czuję się najbezpieczniej, mimo, że też kopią i gryzą. Jakoś pewnej czuję się przy stworzeniu wielkości mojego psa. Gdy duże konie próbowały gryźć, przepychać mnie zadem czy kopać, jakoś cała moja wiedza zbierana przez lata wyparowywała i paraliżował mnie strach, przy kucykach tak nie mam. W obejściu nie wszystkie konie były bezpieczne, miałam sporo sytuacji, w których modliłam się, żeby wyjść z tego żywa. Do tej pory nigdy nie bałam się koni, ale po roku spędzonym wśród dzikusów na owsie, które nieraz tygodniami nie wychodziły z boksu... Pracowałam tam z różnymi końmi - klaczami, wałachami, a nawet ogierami rozpłodowymi i źrebakami! Wyniosłam z tej stajni zamiłowanie do ślązaków. Jedna klacz, powyżej 170 cm w kłębie, chodziła za człowiekiem jak pies. A źrebak - jaki był rozkoszny! Zachowywał się jak malutki - dorosły, czego niestety nie mogę powiedzieć o rozbrykanych i złych na cały świat źrebakach małopolskich. Gdyby nie to, że tak boję się dużych koni, to jeśli miałabym wybierać po charakterze, kupiłabym ślązaka. Taka fajna, spokojna klucha... Jeszcze jakby był ciemnogniady ze strzałką i skarpetką ❤

Koń śląski
Źródło zdjęcia: Wikipedia

Planowałam kupno konia. Planowałam to dobrze powiedziane - chyba nigdy nie trafię na egzemplarz idealny... Jeden z koni, które oglądałam, dziesięcioletni, piękny, ciemnogniady wałach małopolski, był już prawie mój, kiedy padła diagnoza weterynarza. Nie chcę się zagłębiać w szczegóły, ale strasznie siadł na przednich pęcinach. W pewnym momencie prawie zaczęły dotykać ziemi. Oczywiście, że taki koń był całkowicie niezdatny nawet do przejażdżek stępem po lesie, o których marzyłam. Ten stan nie nadawał się nawet do zaleczenia (bo o wyleczeniu nie było mowy), koń prawdopodobnie niedługo przestałby chodzić nawet będąc tylko kosiarką. A wtedy - cóż, pozostawałoby tylko skrócenie cierpienia... Znajomy handlarz ma szukać dalej, ale słysząc od znajomych koniarzy, że "nie ma zdrowych koni, są tylko niezdiagnozowane" ogarnia mnie strach. I wątpliwości, czy naprawdę chcę spełnić to. o czym marzyłam przez całe życie...

Część kolekcji - same nowości

Kolekcja? Kolekcja obecnie ma się dobrze, choć niestety jej stan jest zupełnie inny, niż lata temu. Ostatnio dołączyło do mnie naprawdę sporo modeli, z wielu jestem niesamowicie zadowolona, niektóre trafiły do mnie przez przypadek, przy okazji kupna innych. Muszę porobić zdjęcia i w końcu uporządkować bloga. Czy to znaczy, że wracam? Myślę, że tak. Nie obiecuję jednak regularnych postów, nie chcę robić z tego miejsca bloga typowo opisowego, choć opisy również będą się pojawiać. Wolę przygody w stajni i inne dziecinne pierdółki. Zgodnie z moim obecnym stylem, często po prostu może pojawiać się ściana tekstu. Pewnie to odstraszy młodsze pokolenie kolekcjonerów... Chociaż, czy "młodzi" czytają jeszcze blogi? Stara blogosfera jest już na kompletnym wykończeniu, na palcach jednej ręki mogę policzyć aktywne polskie blogi modelarskie, a i tak posty pojawiają się na nich co kilka miesięcy. Wszystkie chyba zostały wyparte przez Instagrama, bo nawet na Facebooku nie ma wielu aktywnych stron typu blog. Nie mówię oczywiście o stronach artystów - profesjonalistów, to zupełnie inna liga niż zdjęcia z podwórka. Ostatnio często przeglądam stare, nieaktywne blogi i nachodzą mnie myśli - co się teraz dzieje z tymi ludźmi? Na kogo wyrośli, w jakim zawodzie pracują? Kim są teraz ci mali kolekcjonerzy sprzed lat? I kim... jestem ja?

Wybaczcie te egzystencjonalne przemyślenia. Po prostu, zawsze kiedy tu do Was wracam, ogarnia mnie nostalgia, wraca masa wspomnień... W końcu siedzę w tym prawie połowę mojego życia. Mam wrażenie, że na modelarski świat patrzę już z perspektywy staruszki, bo wszystko, co znałam, przemija. Ludzie przychodzą i odchodzą. Większość kolekcjonerów znika z tego środowiska w dużo młodszym wieku, a ja nadal kurczowo trzymam się tej odrobinki dziecka, która została w moim sercu.

Do następnego,

Riley