Hej. Nie było mnie prawie pół roku. Swój udział ma w tym też "kochana" pandemia. Obecnie mieszkam wraz z rodziną w miasteczku mojego dziadka. Uciekliśmy przed koronawirusem, który opanował część naszej wsi. Cała moja kolekcja została w domu, do którego mam teraz prawie dwieście kilometrów. Tak samo, jak gitara, której również mi brakuje. Ta cała sytuacja z pandemią strasznie męczy. To pilnowanie się na każdym kroku...
No nic, rozpisałam się prawie nie na temat. Przejdźmy do konkretów. Przedwczoraj dołączyły do mnie dwa modele. Są to ogiery - szwarcwaldzki i andaluzyjski. Postaram się je w niedługim czasie opisać, ale z chęciami do czegokolwiek u mnie ciężko. Dzisiaj byłam na spacerze w lesie i zrobiłam im kilka zdjęć.
Szwarcwald dostał imię Szafir, a u andaluza wachałam się pomiędzy Sztorm i Vasil. Ostatecznie zostały oba imiona. To oni są założycielami mojego małego koronastadka, czyli modeli, które dołączą do mnie w czasach pandemii. Zdradzę jeszcze, że z niecierpliwością czekam na pewną przesyłkę.
Większości zdjęć nawet nie obrobiłam. Powoli wyrastam z mocnego przesycenia kolorów i kłujących w oczy kontrastów. Tym razem chciałam ukazać ich naturalne piękno. Zrozumiałam, że coś nie musi być idealne, żeby było ładne. Delikatnie podrasowałam tylko te, z których uważałam, że da się wyciągnąć więcej. Bo da się. Tak jak z tego ostatniego, które poszło na nagłówek bloga. Zrozumiałam też, że światło jest jednym z najważniejszych elementów fotografii, choć dopiero uczę się nim posługiwać. A mój kilkuletni telefon z porysowanym aparatem mi tego nie ułatwa. Wybaczcie za chaotyczny post, ale pisany na telefonie w przeglądarce. Blogger chyba nas nie lubi, bo nadal nie stworzył wersji mobilnej na przeglądarkę. Ciężko tu jest pisać. No nic, nie przedłużam.
Cieplutkie przytulaski,
Wasza
Riley
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Każdy komentarz (nawet niezbyt pozytywny) zachęca mnie do dalszego pisania. Za każdy serdecznie dziękuję! :)